wyświetlenia
Witajcie!
Moja sprawa jest bardzo wstydliwa, ale mimo wszystko chcę powiedzieć o niej kilka słów. Nawet nie po to, żeby się nad sobą użalać i pluć sobie w brodę, ale żeby przestrzec. A naprawdę jest przed czym, o czym przekonałam się na własnej skórze. Wiem, że dziewczyn, takich jak ja, nie ma znowu aż tak dużo, ale przecież się zdarzają. Niektóre z nas wychowują się bardzo religijnych rodzinach, a indoktrynacja robi swoje.
Ja od zawsze wiedziałam, że jeśli już mam być blisko z jakimś chłopakiem, to tylko po ślubie. Jeszcze nawet nie do końca wiedziałam o co chodzi w seksie, ale już przysięgałam czystość. Tak mówił ksiądz na religii i na kazaniu w kościele, rodzice też kilka razy wspomnieli. To w człowieku zostaje. Żyło mi się całkiem dobrze, więc nie miałam powodu, żeby się buntować. Nie odrzuciłam wiary i postępowałam zgodnie z zasadami.
One mi się wydawały naturalne i potrzebne. Na dodatek nie chciałam grzeszyć, bo po co podpadać samemu Bogu… Potem, nawet jak już dorosłam, to do takich intymnych kontaktów mnie nie ciągnęło. Musiałam to sobie wmawiać.
Miałam w życiu jednego jedynego chłopaka. Przed maturą w ogóle nie nawiązywałam takich znajomości, bo wydawało mi się, że to za wcześnie. Jeszcze rodzice by krzywo patrzyli… Dopiero na drugim roku studiów przestałam się bronić i tak poznałam Rafała. Dobrze ułożony, mądry, wzajemnie się wspieraliśmy. To był czysty związek bez żadnych podtekstów. Pocałunek to był maks, na co sobie pozwalaliśmy. Rodzice dobrze mnie znali, więc nawet nie bali się naszych wspólnych wyjazdów.
Żeby nie przedłużać, zrobiło się bardzo poważnie i w wieku 22 lat zaręczyliśmy się. Trochę wcześnie, ale zauważcie, że osoby wierzące zazwyczaj nie czekają zbyt długo. Dzisiaj chyba rozumiem dlaczego – trochę im się spieszy, bo chcieliby być bliżej, ale nie chcą grzeszyć. Jako 23-latka wyszłam za mąż i nikt nie miał nic przeciwko. Może jego mama trochę kręciła nosem, ale moja rodzina była zachwycona.
Dla nich to powód do dumy, bo córeczka staje się kobietą i w ogóle. Dla mnie najważniejsze było to, żewytrwałam w swoim postanowieniu i nie zbłądziłam. Radość nie trwała zbyt długo, bo wcale nie ma się z czego cieszyć…
Nasza noc poślubna była inna, niż wszystkie. Byłam tak zestresowana, że nawet do niczego nie doszło. On też nie próbował. Cały dzień wrażeń, wesele do 3 w nocy i kto by miał na to siłę? Wolałabym nie przeżywać pierwszego razu w takim momencie. Zmęczona i przestraszona. Jeszcze tego mi brakowało, żeby zakrwawić pościel z hotelu. Do tego doszło dopiero tydzień później w naszym domu, czyli pokoju, który dostaliśmy od moich rodziców. Oni wyjechali i można było wreszcie spróbować.
Nie wiem, czego bałam się najbardziej – bólu czy wpadki. Jak na wierzącą przystało, odrzucałam wszelkie formy sztucznej antykoncepcji. Tyle się nasłuchałam o strasznym wpływie tabletek i prezerwatyw na zdrowie, że to nie powinno dziwić. To ja byłam w naszym związku najbardziej radykalna, bo gdybym szczerze porozmawiała z Rafałem, to by się okazało, że jemu wszystko jedno. Widać, że kocha, skoro zaakceptował mój wybór.
Dokładnie tydzień po ślubie przyszedł ten moment. To miał być przełom, a dzisiaj nawet wolę tego nie wspominać.
Leżałam jak kłoda, on coś próbował zdziałać, zaczęło boleć, pojawiło się kilka kropli krwi i stwierdziłam, że wystarczy. Leżeliśmy chwilę obok siebie, ale udało mu się mnie namówić, żeby na tym się nie skończyło. Powiem tak – trudno było mi uwierzyć, że seks jest taki przyjemny, jak się wszędzie słyszy. Dla mnie to było krępujące i niezbyt fajne. No, ale to pierwszy raz – musi być beznadziejnie i praktyka czyni mistrzów. Jaka ja byłam naiwna…
Mniej więcej co tydzień próbowaliśmy znowu, zleciało kilka miesięcy i dalej tragedia. Nie zdążyłam się nawet przyzwyczaić do zbliżenia, a on już kończył i po sprawie. Minęły 2 lata i nasze „pożycie seksualne” wygląda dokładnie w ten sam sposób. Jedyna nowość, to jego zamiłowanie do zbliżenia, kiedy widzi moje plecy, a nie twarzą w twarz. Już inaczej nie potrafi, ale niewiele to daje.
3 minuty i po wszystkim. Nie mówię tego, żeby go oczernić. Takie są fakty i zaczyna mnie to powoli męczyć. Na coś takiego czekałam tyle lat?
Staram się źle o nikim nie myśleć, ale coraz częściej zastanawiam się nad naszym dopasowaniem. W tym temacie jest słabo i straciłam nadzieję, że będzie lepiej. Ja też nie jestem cudowną kochanką, ale to facet powinien mnie poprowadzić. Przy nim nawet nie mogę wejść w odpowiedni nastrój, bo to wszystko wygląda dziwnie i trwa zbyt krótko. Mimo to, kocham go bardzo i wiem, że będziemy ze sobą do końca życia.
Tylko, co to za życie?
Nigdy nie miałam innego partnera i nie wiem, jak naprawdę powinno to wyglądać. Czasami coś mi strzeli do głowy i przeczytam jakiś artykuł na ten temat i widzę nasze błędy. Nie ma żadnej spontaniczności, jaką cieszą się młodzi ludzie. Nie miałam czasu się w tym sprawdzić, wypróbować Rafała i tak dalej. Od razu ślub i bliskość, która wygląda bardziej jak spełnianie małżeńskiego obowiązku, niż przyjemność.
Wątpię, czy da się coś z tym zrobić…
Nie straciłam swoich poglądów, ale życie mnie nauczyło, że nie wszystko jest takie czarno-białe. Dzisiaj chyba wolałabym zgrzeszyć i spróbować wcześniej. Gdyby tak to wyglądało, to nie wiem, czy zgodziłabym się za niego wyjść. Nie wiem, czy on w ogóle miałby na to ochotę. Nie zgraliśmy się w kwestii, która przecież jest jednym z fundamentów małżeństwa.
Daleka jestem od tego, żeby kogoś namawiać i przekonywać, ale chyba warto się zastanowić nad błędami, które my popełniliśmy. Czasami miłość może nie wystarczyć. Coraz częściej wydaje mi się, że warto było się w tym sprawdzić przed ślubem.
Jeśli kogoś to interesuje, antykoncepcji nie stosujemy nadal i na razie nie zaszłam w ciążę. Jeszcze nie rozpaczam, ale to też nie jest dobry sygnał. Mam nadzieję, że przynajmniej z tym nie będzie problemu, kiedy będziemy na to gotowi…
Liliana
Źródło: viralka.pl
Rozmowy na Facebooku