wyświetlenia
Mimo iż byli ze sobą stosunkowo długo, nie mieli konkretnych planów na przyszłość. Ona wiedziała jednak, że chce z nim być, a w niedalekiej przyszłości planowała powiększyć rodzinę.
Wszystko uległo zmianie, gdy po raz pierwszy przyjęli księdza. O ile obydwoje byli przekonani, że chcą spędzić ze sobą resztę życia, pierwsza wizyta po kolędzie zmieniła wszystko. Sytuacja ta miała miejsce rok temu. Niestety nie wiemy, jak się skończyła.
„Kilka dni temu pierwszy raz oficjalnie przyjęliśmy księdza po kolędzie jako para. Bałam się tego, że nazwie nas konkubentami i zacznie straszyć piekłem. Wiadomo, co niektórzy duchowni myślą o związkach niesakramentalnych. Było inaczej. Akurat w tej kwestii okazał się dość wyrozumiały, choć trudnych tematów w rozmowie nie unikał.
Dał nam do myślenia i sprowokował do zweryfikowania kilku spraw. Nagle puściły hamulce, bo on naprawdę miał rację. Od tego czasu nie odzywamy się do siebie z chłopakiem. Chyba nawet się rozstaliśmy.
Ksiądz pytał oczywiście, co nas łączy. Opowiedziałam mu naszą historię – poznaliśmy się za granicą, tam żyliśmy i pracowaliśmy, kochamy się. Dlaczego jeszcze się nie pobraliśmy? No właśnie, bardzo dobre pytanie. Poprosiłam, żeby chłopak na nie odpowiedział. To przecież on tyle zwleka i nie pomyślał jeszcze o pierścionku. Zaczął się gubić w zeznaniach.
W pewnym momencie razem z księdzem trochę na nim usiedliśmy. Miałam wsparcie, więc liczyłam, że wreszcie mi wytłumaczy, czego on tak naprawdę chce. Zrobił się bardzo nerwowy. Wyszło na to, że może nawet moglibyśmy wziąć ślub, ale on nie jest gotowy. Nie ma też pewności, czy sprawdzę się jako żona. Po tylu latach ma takie dylematy!
Pojawił się też wątek dzieci. Dlaczego jeszcze o nich nie myślimy, skoro niby się kochamy i mamy warunki? No właśnie. Tego to nawet ja nie wiem.
Chłopak znowu poczuł, że jest pod ścianą i zaczął się głupio bronić. A ja wtedy zrozumiałam, że to wszystko do niczego nie prowadzi. Niby jesteśmy szczęśliwi i znamy się na wylot, ale nie planujemy wspólnej przyszłości. Jemu jest na rękę, że ma mnie, ale najlepiej bez zobowiązań. Żeby w razie czego zwinąć manatki i poszukać miłości gdzie indziej? Nie wiem, ale tak to wygląda.
Ta rozmowa otworzyła mi oczy. Ksiądz mówił naprawdę spokojnie i czułam, że jest po mojej stronie. Próbował mu delikatnie wytłumaczyć, że to on jest mężczyzną i powinien wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Skutkiem nie są jednak oświadczyny i plany na powiększenie rodziny, ale rozstanie. Wybuchła z tego niezła awantura.
Kiedy zostaliśmy sami, on tylko stwierdził, że bardzo go zawiodłam. Odpowiedziałam, że on zawodzi mnie od dłuższego czasu tym brakiem decyzyjności. Spakował kilka rzeczy i wyszedł ochłonąć.
Nie widzieliśmy się od tych kilku dni. Wiem tylko, że nocuje u brata. A ja coraz odważniej myślę, żeby postawić mu ultimatum – albo powiesz mi, czego oczekujesz po tym związku, albo rozstańmy się. Mamy jeszcze czas, żeby poszukać szczęścia gdzie indziej. Szczerze mówiąc, mam wątpliwości, czy on cokolwiek zrozumiał z tej rozmowy. Poczuł się zaszczuty, ale meritum sprawy go nie obchodzi. A to jest takie, że on prawdziwą rodziną raczej zainteresowany nie jest.
Dziwnie to wszystko wyszło. Nie przypuszczałam, że ksiądz tak otworzy mi oczy. Ta kolęda sporo zmieniła w moim myśleniu. Ale widocznie tak miało być, że dopiero człowiek z zewnątrz zmusi nas do rozmowy o przyszłości. Efektami tej wymiany zdań jestem załamana, ale przynajmniej wiem na czym stoję.
Skoro on nie chce, żebym była jego żoną i matką naszych dzieci, to kim dla niego jestem? Zabawką?
Justyna”
Źródło: pikio.pl. popularne.pl
Rozmowy na Facebooku