wyświetlenia
Fotografka April Yurcevic Shepperd była świadkiem smutnej, ale zarazem i pięknej sceny, którą postanowiła uwiecznić na zdjęciu – starszy mężczyzna czuwał przy trumnie swojej wieloletniej małżonki, a na jego twarzy malowała się mieszanka bólu i niewysłowionej miłości. Miłości która przetrwała wszystko i trwała aż do samego końca. Choć Shepperd nie zamierzała opublikować ani fotografii ani napisanego do niej komentarza, zrobiła to na prośbę wdowca i rodziny zmarłej kobiety, którzy mają nadzieję, że historia ta pomoże osobom przechodzącym przez podobną sytuację i przypomni wszystkim, że prawdziwa miłość wciąż istnieje.
„Byłam dziś świadkiem historii o miłości. Nie takiej, dzielonej przez ludzi młodych i pełnych pasji, przyprawionej hormonami. Nie była to też miłość typowa dla nowożeńców upojonych wizją spędzenia życia przy boku ukochanej osoby.
W świecie, gdzie przysięgi małżeńskie łamane są na prawo i lewo, to co ujrzałam dzisiaj było rzadkością, prawdziwym diamentem. Widziałam dziś mężczyznę, załamanego mężczyznę, czuwającego nad trumną najcenniejszej części jego życia. Była to personifikacja miłości.
Gdy wszedł do sali jego kroki były niepewne, lecz determinacja niezachwiana. Jego oczy skupione na obiekcie stojącym po drugiej stronie sali. Szara, stalowa trumna spoczywała w zabarwionym świetle lamp. Połowa wieka była uchylona; na tej zamkniętej leżały bukiety kwiatów udekorowanych wstążkami ze słowami „żona” i „matka”. Gdy mężczyzna zbliżył się do trumny, z wyraźnym trudem pochylił się i ucałował pomalowane szminką usta kobiety spoczywającej wewnątrz.
Jego słowa były delikatne i ciche. Słowa, które bez wątpienia wypowiadał niezliczoną ilość razy, padły z jego ust po raz ostatni.
„Wiem, że mnie nie słyszysz”, wyszeptał, „ale kocham cię”. W tym momencie, po jego policzkach popłynęły łzy.
Odwiedziny zaplanowane były na późniejszą godzinę, on jednak przyszedł wcześniej. Nie chciał zmarnować tych ostatnich kilku godzin. Przez ponad 60 lat trwała ona przy jego boku, lecz to wciąż było zbyt krótko. Zdecydowanie zbyt krótko.
Tak więc, ustawił on krzesło i usiadł.
Po prawej stronie leżała jego laska. Po lewej spoczywała miłość jego życia. Siedział tak przez niemal godzinę, gładząc jej ramię i trzymając dłoń. Choć wyglądało to tak, jakby ją pocieszał, w rzeczywistości pocieszał on samego siebie.
Przez pięć kolejnych godzin był on w pobliżu swojej żony. Nie mam wątpliwości, że pozostałby w sali znacznie dłużej, gdyby nie wycieńczone ciało, domagające się odpoczynku.
Ten mężczyzna, ten oddany mężczyzna, okazał więcej wdzięku w momencie żałoby niż wiele osób okazuje w momentach radości. Stałam na uboczu, w cichym podziwie, smutku i zdumieniu obserwując coś czego nie zapomnę do końca życia. Widziałam załamanego mężczyznę, okradzionego ze szczęścia przez klątwę śmierci. Obserwując go zastanawiałam się, co czeka go jutro i w kolejnych dniach? Wróci on do domu w którym wciąż unosić będzie się jej zapach. Jej rzeczy wciąż tam będą – własnoręcznie napisana lista zakupów, jej ulubione krzesło, w lodówce pozostałości z przyrządzonego przez nią obiadu, ich łóżko... Ich łóżko. Jak zasnąć samotnie po 60 latach leżenia obok swojej drugiej połówki? Nie mogę sobie tego wyobrazić.
Byłam dziś świadkiem historii o miłości. I będę jej świadkiem także jutro, gdy dobiegnie ona końca, scena opustoszeje, a światła zgasną.
Dla Bobby'ego i wszystkiego co sobą reprezentuje.
Rozmowy na Facebooku